– Zobacz no, który mądry tak tłucze.
Proboszcz mocuje się natenczas z latarką i kiepsko mu idzie. Wymienił knot, a wyczyszczony cylinder nie chce wejść na swoje miejsce. Pomóc sobie nie pozwoli, bo potrafi sam.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– Za chwilę dojdzie do obrazy Boskiej albo potłukę to w drobiazgi.
I wtedy rozległ się ten dźwięk z zewnątrz, jakby sprzed plebanii. Ktoś czymś metalowym uderzał rytmicznie o inny metal. Jak się okazało – długą śrubą o lemiesz od pługa. To taki tu powszechny zwyczaj, jeśli się chce kogoś wywołać z podwórka czy domu. Używają go nagminnie obwoźni sprzedawcy garnków skupujący skóry czy stare ubrania i jeszcze jeden, na którego proboszcz poluje, sprzedawca świętych obrazów.
– Zobacz, czy to czasem nie ten oszust od obrazów, a jeśli on, to leć i go przytrzymaj, już ja mu dam.
Wyglądam przez okno. Przed plebanią stoi furmanka, a wąsaty woźnica idzie w stronę kancelarii z batem w ręku i co chwila, pewnie z obawą, ogląda się na pozostawionego samopas konia. Mówię proboszczowi, co widać.
– Co ma na wozie? – pyta, nie odwracając wzroku od latarki.
– Nic chyba – odpowiadam. – W każdym razie nic ze skrzyni nie wystaje.
Reklama
– Dziwne – mówi proboszcz i za chwilę dodaje dramatycznym głosem: – Psia krew. Weź to ode mnie, bo jak tym pizgnę, to się skończy. Żeby takie gówno człowieka spokojnego z równowagi wyprowadzało. Zobacz, może tobie się uda, choć wątpię. Albo nie. Ty idź zobaczyć, o co chodzi. Ja jeszcze spróbuję, przecież to niemożliwe, żeby nie weszło.
Wracam za moment i mówię, że pogorzelec, chyba z sąsiedniej parafii. – Tak powiedział i wrócił się do konia, bo niespokojny.
– Weź to wreszcie ode mnie, bo mnie szlag jasny trafi. Przepraszam cię, Panie Boże. Idę do niego. Nic więcej nie mówił?
– Mówił, że chce z proboszczem, bo od swojego proboszcza coś ma czy coś takiego. Co to ten pogorzelec? – pytam niemądrze i zaraz tego pożałuję.
– Skąd was biorą, z księżyca czy też z innego układu planetarnego, a może i galaktyki? Pożoga to nawet tytuł książki taki jest. Spalił mu się pewne i dom, i może całe obejście – to jest ruina, bo nie ma nic. Dzieci pewnie kilka i co teraz, mądralo? Jadą po innych wsiach i proszą o cokolwiek. I ludzie dają, bo wiedzą, jaka to bieda, kiedyś może sami byli w takiej sytuacji albo, nie daj Boże, będą. Jeden da kartofli, drugi może żyta albo jakie prosię czy kurę i tak się tułają i żebrzą, bo co mają zrobić.
Reklama
Wstydzę się swojej ignorancji, więc nie chwalę się wcale, że jednym pchnięciem włożyłem cylinder na miejsce. Jakie to ma teraz znaczenie. Idę więc za proboszczem poruszony całą historią. Woźnica trzyma konia za uzdę, jakiś płochliwy wydaje się ten koń, może tym pożarem wystraszony, myślę. Czapkę zdejmuje, kłania się proboszczowi i jakąś kartkę podaje. Pewnie od swojego proboszcza z prośbą o pomoc i poświadczeniem, że nieszczęście naprawdę się zdarzyło. Nie mam śmiałości podejść bliżej. Słyszę tylko fragmenty rozmowy i pojedyncze słowa. Proboszcz, co dziwne, nie pociesza go, ale mobilizuje do wysiłku i nadziei. Potem, bardziej z gestów niż ze słów, rozumiem, że pokazuje, skąd ma zacząć i jak jechać. Odchodząc, odwrócony już w moją stronę, mówi:
– Niech pan mówi, że ja również ich proszę o pomoc dla was. A jak pan będzie wracał, to proszę zajechać na plebanię, my też coś przygotujemy. No, z Bogiem. Nie zawiedzie się pan, to dobrzy ludzie. Mijając mnie, burknął niemiło: – Czego tak stoisz? Nieszczęście przyszedłeś oglądać?
O latarce już nie pamiętał, coś innego zaprzątało teraz jego głowę. Nie wszedł do plebanii, tylko poszedł na podwórko, mówiąc coś do siebie półgłosem, a może się modlił.
– Gdzie proboszcz? – pyta mnie mijana właśnie gospodyni.
– Poszedł do obejścia, jakiś nerwowy i niemiły – skarżę się przy okazji.
– To akurat nic nowego. Latarkę naprawił?
– Tak, jest gotowa, tylko nafty trzeba nalać. A czemu proboszcz poluje na tego sprzedawcę obrazów?
– Stara historia. Świętą Cecylię miał malować w kościele. Zadatek wziął i szukaj wiatru w polu. Podobny gdzieś tam po okolicy jeździł ostatnio. Weź ksiądz tę latarkę i pójdziemy nafty nalać od razu, bo jak będzie potrzebna, to potem kicha.
Nie zdążyłem się wrócić z latarką do kuchni, a już słychać podniesiony głos gospodyni: – Gdzieś mi tu wlazł w tych buciorach z obory?! Dopiero co podłogę umyłam.
Proboszcz się zmitygował. – Suche mam, a te jedną czy dwie słomki zaraz podniosę. Przyszedłem ci powiedzieć, że owca się będzie kocić niedługo.
Reklama
– Ja jej pilnować nie będę na pewno. To już na twojej głowie. Zobacz, coś zrobił na podłodze.
Proboszcz się cofa niezdarnie i nowe smugi rozciera na gumolicie. Chcąc pewnie udobruchać siostrę, mówi: – Żeby nie było jak w tej historii kryminalnej.
– Jakiej zaś historii?
– Na milicję doniesiono, że w jednym domu dokonano zbrodni. Wysłany patrol wraca i raportuje komendantowi: „Żona zabiła męża, bo wlazł na niewyschniętą podłogę”. „Czemu żeście jej nie aresztowali?” – pyta komendant. „Podłoga jeszcze nie wyschła”.
– I to ma być śmieszne? Idź mi już stąd.
Proboszcz zza drzwi kuchni, w ganku, zawraca i samą głowę tylko w drzwi wtyka. Coś mi się wydaje, że nie o samo kocenie chodziło.
– Po co nam tyle owiec. To może pogorzelcowi dać tę kotną?
– A daj, komu chcesz, przynajmniej nie będzie kłopotu. Tylko mi tu nie wchodź teraz. Od kancelarii wchodźcie – odpowiada wkurzona gospodyni, wycierając ślady na podłodze.
Poszliśmy do swoich zajęć. Przed wieczorną liturgią nagle proboszcz mnie zatrzymuje w korytarzu i mówi: – Idź no do swojej skarpety i parę groszy przynieś, zaraz pewno ten pogorzelec nadjedzie, żeby wstydu nie było.
– Przecież owce miałeś dać? – mówi gospodyni.
– A dajcie spokój, ledwie wziąłem ją na postronek, a tak się żałośnie rozbeczały, ona i ta druga, że serce się kroi. One od dziecka razem tu z nami. Nie mogę. Idź, przynieś od razu.
Reklama
Pewnie widząc moją zaskoczoną minę, rzucił jeszcze za mną cytatem z Biblii: – I pamiętaj, że radosnego dawcę miłuje Pan.
Schodzę, podaję nieśmiało proboszczowi. Ogląda, marszczy się. – Więcej nie masz? Rozrzutny tryb życia prowadzisz. Trudno, dołożę.
W drodze do kościoła pytam o św. Cecylię. Zatrzymuje się poirytowany. – Żeby tylko to. On tu pobożne niewiasty oszukał. Najbardziej na św. Józefie. Tanie były, na dobrym papierze, ramka licha, ale brali, bo ładny. Po jakimś czasie jedna przychodzi i nieśmiało mówi, że coś dziwnego się u niej w kuchni dzieje. Jakieś diabelskie sztuczki. Idę ci ja to obejrzeć i aż mną zatrzęsło. Nakupił Leninów czy Marksów rozmaitych za grosze, podmalował, aureole nad nimi i jako świętych sprzedawał. Jak kto powiesił w pokoju, to się trzymało, ale w kuchni się paruje, bo gotują i dla siebie, i dla zwierząt, i to wszystko spłynęło, i wylazł szkaradziec jeden albo drugi. Ze mną też pograł, ale ja go znajdę. Trzeba oddać, że zdolny był. Szkic zostawił, jak będzie wyglądać. Fachowo, św. Cecylia z pozytywem, nuty nawet wyraźne, i to nie tak jak czasem, że współczesny zapis, tylko z neumami. Te wprawdzie ze średniowiecza, ale zawsze bliżej do niej. Jedzie pewnie. Zobacz, lepsze oczy masz.
– Tutejszy – mówię, bo widzę sąsiada.
– Do konfesjonału usiądź na chwilę i odprawcie, ja tu na niego poczekam.
Reklama
Wieczorem po liturgii kościelny uzupełnia wiadomości o pożarze. – Moja ma tam kuzynkę. Widziały się w mieście. Mówiła mojej, że cała kolonia poszła z dymem.
– Dlaczego mówi pan o żonie „moja”?
Kościelny unosi brwi ze zdziwienia, aż mu się czapka nieodłączna krzywi na głowie. Proboszcz zaś wzdycha znacząco.
– A jaka? Przecież nie cudza. Przed Panem Bogiem mi ślubowała i ja jej, to czyja? Przecież od Niego ją dostałem, nie? Jak to tam szło? „Jedno ciało oboje będą” czy podobnie. No to ręka moja, to i żona moja.
Proboszcz ze zdziwienia przestał jeść. Łyżka uniesiona nie dotarła już do rozdziawionych ust. Zawisła w powietrzu mniej więcej w połowie drogi. Słucha. Wydaje się, że z podziwem i aprobatą.
Gospodyni psuje nastrój skrzekliwym i niecierpliwym głosem. – Z łyżki ci kapie na obrus.
Proboszcz posłusznie opuszcza łyżkę na talerz. – No, no. Widzę, że nauka nie poszła w las. Nasłuchałeś się w kościele przez te lata i proszę, piękna teologia.
– Co się nasłuchałem? Co to, sam nie wiem? Dom tej kuzynki mojej kobiety się ostał, bo na tej kolonii to tylko kilka chałup w ciasnej zabudowie, a reszta to każdy siedzi na swoim polu i dzięki temu tylko to się sfajczyło. Od kuźni się zajęło. Ten kowal to pijanica niezmierny, ale na robocie się zna. Konia podkuje, młockarnie sporządzi, a jak trzeba, to i traktor naprawi. Co z tego, wszystko w ruinę. A ten, co tu dzisiaj jeździł, jak się nazywał? Dużo mu nadawali. Czemu po naszej stronie nie jechał?
Reklama
– Bo tam chytre ludzie. Co mam ci odpowiedzieć, przez jeden dzień nie mógł być wszędzie. Przecież to schodzi, każdy ciekawy. Sporo miał, wstydu nie będzie. Zadowolony był, aż się popłakał. Mówił, że mu to przywróciło wiarę w dobro, w ludzi. Cały wóz miał, zboża sporo, ale i mąka, i kartofle, jajek koszyk, trzy prosiaki i jagnię, ale takie małe od matki, tak się darło. Nie chciał powiedzieć, który to mądry mu je dał, już bym mu powiedział. On się cieszył, mówił, że się odkarmi, urośnie. Gościnnie go przyjmowali, nakarmili jego i konia. Muszę w niedzielę powiedzieć, podziękować. Dumny jestem z takich parafian.
– Pewnie się komu okociły ze trzy i matka nie mogła wykarmić. Dali, żeby kłopotu się pozbyć.
– Ty zawsze musisz łyżkę dziegciu wsadzić. Krowom siana zapomniałem podrzucić. Patrzcie, do czego dochodzi.
– To ja pójdę do stodoły i dam po drodze. To mi proboszcz zapisze za dobry uczynek.
– Jak ty? Wiesz które? Nie z tego sąsieka dasz, bo tam jest takie, co tylko do sieczki się nadaje.
– Wielkie mecyje. Co to małe dzieci czy krowy?
– No właśnie. Widzisz, teraz wiadomo, czemu moje dają po dwadzieścia litrów mleka, a twoje po siedem.
– Co mi tu proboszcz będzie urągał, nie po siedem, tylko najmniej dwanaście i piętnaście. Po wycieleniu też będą dawały przeszło dwadzieścia. Co, ja się na krowach nie znam?
– Niech ci będzie, ale sam jednak pójdę. Zgadzasz się?
Kościelny aż prychnął. Czapką o blat stołu uderzył i wyszedł bez słowa.
– Patrz, jaki raptus. A co ja mu takiego powiedziałem?